Popularne artykuły

Rycerskie bieganie.
Blogi Treningowe

Rycerskie bieganie. 

W życiu każdego, również sportowca, tlą się jakieś marzenia. Marzenia wielkie, marzenia drobniutkie…

Są! To one napędzają nas do działania. I ja też tak mam. I nie są to luksusowe wakacje, ciuchy czy samochód. Nie, nie! Kto mnie zna wie, że nie mam takich potrzeb i nie pociągają mnie rarytasy. Będzie o przyziemnym marzeniu. O takim, które miałem od dawna. Tłumaczyłem się jednak sam przed sobą; mój organizm mi na to nie pozwoli – tak myślałem. Myliłem się. Organizm pozwolił.

Na Bieg Rycerski do Świecia chciałem wybrać się od 3 lat. Ciągle coś „wypadało”. A to inne zawody w tym czasie, a to przygotowania do starów. Dopiero w bieżącym roku podjąłem decyzję o starcie w biegu. Zarezerwowałem sobie termin, i dobrze zrobiłem. Pojechałbym zapewne na Mistrzostwa Polski ADCC do Warszawy, ale rozsądek, patrząc na obecną formę, podpowiedział co mam zrobić. Stanąłem więc na starcie Biegu Rycerskiego w Świeciu 11 maja. Tego dnia pogoda dopisała. Po starcie w półmaratonie, miałem tylko jedną jednostkę treningową jeśli chodzi o bieganie. Pisałem już o tym na moim facebooku tak:

"Koszulka z półmaratonu to 10% do siły w nogach! Niecałe 11 km biegu po "zadupiach" mojego miasta, zahaczając o Świerkocin. Tak szczerze, to troszkę się zgubiłem. Myślałem, że wybiegnę w innym miejscu. Przez to musiałem przemierzać poboczem drogi krajowej. Ups... Dzisiejsza wyprawa bliska rekordu życiowego na 10 km. Zeszłoroczny rekord to 53:17, a dzisiaj 54:42."

Tego dnia zbliżyłem się do swojego życiowego rekordu na dystansie 10 kilometrów. Wynik nie był powalający. I zawsze sobie myślałem, żeby czas na dystansie dziesiątki skrócić. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Składa się na to wiele czynników. Nie jesteśmy z bieganiem przyjaciółmi, a i z powiększaniem ilości przebiegniętych kilometrów jakoś mi nie po drodze. Pisałem już o tym.

Zawsze sobie tłumaczyłem, że szybsze bieganie nie współgra z moimi możliwościami. Po tym ostatnim treningu pomyślałem sobie, że może mógłbym tak sobie pobiec, tak sobie spróbować? Ułożyłem sobie plan. Tym razem pobiegnę poniżej 52 minut, i spróbuję dobiec na metę w granicach 50-51 na 10/km.

Po pakiet startowy stawiłem się w Świeciu na godzinę przed startem. W pakiecie koszuleczka w „szalonym” kolorze, uloteczki, zawieszki odblaskowe i izotonik. Po tym, krótkie pogawędki ze spotkanymi znajomymi. Poznaliśmy też z córką bullterierkę Gabrysię, która ze swoją właścicielką przebiegła pełen dystans. Kibicowaliśmy tej parze na mecie. Pozdrawiamy. W okolicach godziny 11.00, godzina startu, muzyka w moich słuchawkach była słuszna do okoliczności - mocna, metalowa, rycerska i groźna. Nastawienie do startu miałem pozytywne. Tego dnia, sygnałem tym był wystrzał Armatni. Sam nie wiem co to grzmotło. Pierwsze kilometry przebiegłem w okolicach 4:40/km. Sam byłem zaskoczony utrzymaniem tempa na kolejnym 3, 4, 5, 6 kilometrze.

Co kilka minut przychodziło mi do głowy, żeby przyśpieszyć. Tak poczułem się, jakby na jednym ramieniu siedział mi biegacz anioł, a na drugim biegacz diabeł. Tylko słyszałem: przyśpiesz, dasz radę - nie, nie co ty nie dasz rady, zwolnij – dawaj, dawaj… Środkowałem. Starałem się utrzymać równe tempo. Na 9 kilometrze leciutko podkręciłem tempo i delikatnie mnie odcięło i trzymało do mety. Na dziedzińcu zamku krzyżackiego była ona… ta cudowna META. Fajne uczucie, kiedy wbiega się na metę, gdzie jest już mnóstwo kibiców i biegaczy. Ile energii i emocji jest w ludziach. Wiedziałem, że jak utrzymam równe tempo, osiągnę zamierzony życiowy czas. Bałem się przyśpieszyć. Ciężko w czasie zmęczenia układać w głowie rachunki i liczyć ile minut trzymać, by zmieścić się w okolicy 50 minut. Wiedziałem jednak, że jeśli dam radę nie zwolnić, sukces mam murowany. Tak też zrobiłem. Kiedy na mecie spojrzałem na zegar i usłyszałem magiczny czas byłem jak w niebie. Przez chwilę sam sobie nie wierzyłem w to, co widziałem i słyszałem. Nie dość, że się udało, to jeszcze poszło dużo lepiej. Tak też moje niewielkie marzenie stało się faktem. Mam świadomość tego, że trasa pomogła, pomogła też pogoda. Trzymam się jednak twardo powiedzenia: chcieć to móc. Przecież ani pogoda ani trasa nie pobiegła za mnie. Jestem szczęśliwy. I już chcę próbować zbliżyć się do 45 minutowego rekordu życiowego. A co tam! Niech się dzieje. Bieg fajny, ludzie fajni. Wszystko fajne.

 

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Wymagane pola są zaznaczone *